W przypadkach, które przytoczyłem lekarze odstępowali od bezwzględnej realizacji zasady ochrony życia. Do odstępstwa zmuszała lekarza rzeczywistość, złożoność przypadku – musiał się on kierować pragmatyczną zasadą wyboru mniejszego zła. Mniejszym złem, w każdym z opisywanych przypadków, było zaniechanie intensywnego leczenia i pozwolenie pacjentowi na śmierć naturalną, większym natomiast było przedłużanie jego umierania przez intensywną terapię. W jednym z przytoczonych przypadków rozstrzygającą o zaniechaniu terapii okazała się wola pacjenta – chodzi o starca, cukrzyka. Zwolennik rygorystycznego przestrzegania przez lekarza zasady ochrony ‘zycia za wszelką cenę zapewne i w tych przypadkach znajdzie powody do sprzeciwiania się jej naruszeniu. Rygorysta w imię zasady ochrony życia nie chciałby oszczędzić umierającemu ani minuty cierpienia. Skazywanie pacjenta na niepotrzebne cierpienie przychodzi mu tym łatwiej, że nie jest to j e s z c z e jego cierpienie.
Żeby przezwyciężyć ten rygoryzm, tak beztrosko szafujący cudzym cierpieniem, dr Lorbel zaleca, aby na cierpiące niemowlę z rozszczepionym kręgosłupem lekarz spojrzał z rodzicielską miłością. Dopiero spojrzenie na cierpiące dziecko z rodzicielską miłością pozwala lekarzowi wyzbyć się traktowania go jako przedmiotu zabiegów medycznych i skutecznie oprzeć się p o k u s i e przedłużania jego życia za cenę cierpień.
Odwołując się do miłości dr Lorber wyznaczył jej istotne ograniczenia – pozwala ona lekarzowi powstrzymać się od aktywnego leczenia, jednak nie może stanowić usprawiedliwienia eutanazji czynnej. On jednak wie, że między eutanazją bierną i czynną granica jest wąska, tak wąska, że zatrzymanie się
59
przed eutanazją czynną dr Lorber nazywa niekonsekwencją i hipokryzją. O minimalnej odległości oddzielającej eutanazję bierną od czynnej wiedzą chyba wszyscy lekarze, a piszą o tym choćby Frankl czy prof. Kielanowski w momencie gdy zaczyna się agonia, lekarz skupia się na walce z cierpieniem i rezygnuje z realizacji zasady ochrony życia. Stosuje wówczas wszystkie dostępne środki uśmierzające cierpienia, nie dbając już o to, że mogą one skracać życie.
Odwołanie się do miłości może zapobiec pokusie przedłuźenia życia
za wszelką cenę, ale jest też źródłem pokusy zwalczania cierpienia umierania przez eutanazję czynną. Dr Kevorkian jej uległ, a grzech jego jest tym większy, że zapobiegała ona cierpieniom, które miały dopiero nadejść.
Nie ulega kwestii, że w obecnej dobie lekarz jest poddawany niezwykle silnym naciskom popychającym go do przekroczenia granicy eutanazji czynnej. Odwoływanie się w tym względzie do kodeksu etyki Hipokratesa nie może stanowić dostatecznego punktu oparcia. W czasach Hipokratesa lekarz podejmował się leczenia jedynie w takim wypadku, który dawał szansę wyleczenia. W innych wypadkach, gdy nie widział takiej szansy, pozostawiał pacjenta samemu sobie. Co działo się z takimi ludźmi? Platon w “Państwie” mówił o tym wprost: “Należy pozwalać wymierać chorym na ciele, a mających duszę nikczemną nawet zabijać.”‘3 To już jednak nie interesowało ówczesnego lekarza. Lekarze nie stawali przed problemem leczenia noworodków okaleczonych – dzieci słabe, źle zbudowane i tzw. potworki w Sparcie i prawdopodobnie w innych krajach greckich zabijano po urodzeniu.’4 Dziś sytuacja lekarza jest inna – zobowiązany jest on do pomocy w każdym, nawet beznadziejnym przypadku. Do pomocy w umieraniu, do zwalczania bólu. Istnieją hospicja. Powstają kliniki, które zajmują się jedynie zwalczaniem bólu, środkami farmakologicznymi i operacyjnie.
~ Platon, Rzeczpospolita, tłum. Stanisław Lisiecki, Kraków 1928, s. 181, ‘4 Tadeusz Kielanowski, j.w., s. 153,
60
Zakres pracy lekarza uległ rozszerzeniu, lekarze zajmują się umierającymi, ale oznacza to, że są za nich odpowiedzialni. Odpowiedzialni są za jakość ludzkiego umierania. To do lekarzy kieruje Witold Gombrowicz swoje pytania z “Dziennika”. Stawiał on je wstrząśnięty widokiem umierającego od wielu miesięcy w szpitalu M., “któremu pozostało konania jeszcze na parę dobrych tygodni”. Gombrowicz pytał: “Dlaczego śmierć ludzka jest wciąż jeszcze jak śmierć zwierzęca? Dlaczego agonie nasze są tak samotne i prymitywne? Dlaczego nie zdołaliście ucywilizować śmierci?” Dlaczego “mamy umierać, jak psy, w drgawkach i rzężeniach?” I pisał dalej: “Domagam się Domów Śmierci, gdzie każdy miałby do dyspozycji nowoczesne środki lekkiego zgonu. Gdzie można by umrzeć łatwo. (…). Gdzie człowiek znużony, zniszczony, skończony, mógłby oddać się przyjaznym ramionom specjalisty, aby została mu zapewniona śmierć bez tortury i hańby”.
To, że eutanazja nie jest akceptowana wynika według Gombrowicza z kilku względów. Po pierwsze, ze względów religijnych – kościół potępia zabójstwo jak i samobójstwo, z czego może się zresztą wycofać. Po drugie, z jakiejś afirmacji życia, która jest “ślepa” i “zupełnie już zwierzęca”. Po trzecie, “z niesamowitej gruboskórności” oraz “głupiej lekkomyślności”, która pozwala “znosić umieranie, bo ono jest j e s z c z e cudzym umieraniem i cudzym cierpieniem.”‘s
Pytania Gombrowicza można ignorować i przechodzić nad nimi do zwykłego porządku rzeczy, tj. do bezradnego asystowania umieraniu, jak mówi Gombrowicz: “… z minami zakłopotanymi i nie wiedzącymi, co począć, oddzieleni od męczennika przeświadczeniem, że nie ma rady i trzeba doczekać,
aż wyciągnie kopyta.”
Jednak, jak się wydaje, coraz większej ilości lekarzy nie odpowiada rola bezradnych asystentów umierania. Już w połowie lat osiemdziesiątych
Witold Gombrowicz, Dziennik (1957-1961), Instytut Literacki Paryż 1971, s. 93, 94, 95,
61
wielu lekarzy i to o znanych nazwiskach, takich choćby jak Claude Barnard, człowiek, który po raz pierwszy dokonał udanego przeszczepu serca, opowiadało się za legalizacją eutanazji. Na Kongresie Towarzystwa Eutanazji Dobrowolnej w 1984 roku tytuł głównego referatu dr Pietera Admiraala z Holandii brzmiał: “Jak pomagam pacjentom umrzeć?”. Na tym kongresie pięciu francuskich lekarzy przyznało, że stosują w praktyce eutanazję Czynną, pomagając umrzeć tym pacjentom, którzy tego wyraźnie pragną.’6~: Już na początku lat osiemdziesiątych istniało na świecie 27 organizacji domagających się legalizacji eutanazji. Skupione one były w Światowej Federacji Towarzystw Walczących o Prawo do Dobrej Śmierci. Federacja ta wydawała swój biuletyn i podręczniki będące instrukcją do popełniania samobójstwa.
Tego typu fakty, a ich lista nie jest wyczerpująca, świadczą – jak się
wydaje o tym, że medycyna zbliża się do granicy, przed której przekroczeniem się broni. Być może medycyna tę granicę już przekroczyła, niekiedy legalizując
eutanazję, innym zaś razem stosując ją po prostu na życzenie pacjenta, co ujawniają referaty na zjazdach Towarzystw Dobrej Śmierci.
Problem niepotrzebnego cierpienia jest niewątpliwym wyzwaniem, przed którym staje medycyna. Staje on również przed sumieniem lekarza i obciąża je wówczas, gdy lekarz jest jedynie biernym asystentem cierpień pacjenta, jak i wtedy, gdy podejmuje próbę mniej czy bardziej radykalną łagodzenia cierpień.