REFLEKSJE CHIRURGA NA TEMAT: NIE TYLKO SKALPELEM

Kierownik Kliniki Chirurgii Ogólnej Akademii Medycznej w Białymstoku
Dokonujący się niemal z dnia na dzień postęp w ogólnopojętej medycynie jest nieunikniony. Zjawisko to wynika z udoskonaleń głównie w zakresie techniki, wyraźnego rozwoju nauk biologicznych, w tym biologii molekularnej, genetyki i innych dziedzin paramedycznych. Czy te niewątpliwe osiągnięcia wystarczają w złożonym dziele niesienia pomocy i ulgi cierpiącym, a nam lekarzom, niezależnie od prezentowanego poziomu i zwyczajnych ludzkich wartości, pozwalają zamknąć się w świecie komputerów, maszyn oceniających różne wymierne parametry? Oczywiście, że nie. To co się w tej chwili dzieje nie tylko w polskiej medycynie, oprócz niewątpliwych walorów, niesie za sobą wyraźne potknięcia, może wręcz patologię. Jak sądzę, w obecnej dobie zaczyna brakować czegoś, co w ubiegłych latach było tak mocno podkreślane i przestrzegane, tj. funkcjonowania określonych szkół medycznych. “Mistrz i Jego Szkoła”, “Mistrz i Jego Uczniowie” było czymś nie wyimaginowanym, co nie tylko stwarzało podstawy i warunki rozwoju młodego lekarza, w kierunku obranej specjalności, ale też kształtowało charaktery, postawy moralne i etyczne. Powoływanie się na “Mistrza” było zachowaniem tak znaczącym, wręcz majestatycznym, także odnoszenie się do “Mistrza” wymagało nie tylko pełnego uznania, szacunku czy respektu, ale też pochylenia głowy. Przy czym nie były to ukłony służalcze, bezkrytyczne, ale wyrażające uznanie dla wiedzy, osobowości, powagi.
24

Czym charakteryzowali się “Mistrzowie”? Czy byli geniuszami, nieomylnymi, o nadprzyrodzonych przymiotach? Nie, skądże – byli normalnymi ludźmi, świetnie przygotowanymi do zawodu, swojej medycznej specjalności, krytycznie oceniającymi swoje potknięcia czy niepowodzenia, ba, otwarci na krytyczne uwagi. Jeśli się czymś wybijali szczególnie, to umiejętnością przekazywania swojej bogatej wiedzy i wzorowej postawy, uczniom i wychowankom. Nowoczesne zdobycze techniki medycznej
wprowadzali chętnie, lecz nie bezkrytycznie czy żywiołowo, uważając, że “…mędrca szkiełko i oko…” to za mało jak na wymogi dokonującego się postępu. Nie odstępowali jednak od zasady, że chory człowiek jest najistotniejszym podmiotem lekarza. Czy działali w nadzwyczajnych, bądź optymalnych warunkach? Na pewno nie.
Większość “Wielkich Lekarzy”, profesorów, ordynatorów, słowem nauczycieli, znanych mi z nazwiska, bądź z osobistych kontaktów – to ludzie okręsu po II wojnie światowej, kiedy warunki pracy w klinikach czy szpitalach, 3:~
tylkłJ wyjątkowo mogły napawać optymizmem. Ale Oni byli pełni entuzjazmu. Dzięki temu przez daleko gorsze warunki niż te, które są naszym udziałem przechodzili niemal tryumfalnie. Przedkładając nad wszystko własny twórczy wysiłek, tym bardziej wierzyli w poprawę sytuacji. Ich życiowe “credo” było bardzo proste, a więc troska o chorych, przekazywanie swojej wiedzy i doświadczenia uczniom, a co o ich wielkości świadczyło najbardziej, to z pełną świadomością dążność do takiego stanu, w którym wychowankowie i następcy prześcigną ich w dziele medycznych poczynań. Tak oceniali miarę postępu w zakresie diagnostyki, metod leczenia i tych zachowawczych i zabiegowych.
A my obecnie zapatrzeni w monitory, wskaźniki, liczne pomiarowe urządzenia, jakoś mniej pamiętamy nie tylko o pełnym życzliwości, i troski stosunku do chorego, ale też o swojej powinności w odniesieniu do młodych ludzi, których powinniśmy kształtować może nie w pełni na obraz

i podobieństwo swoje. Zbyt często przekazujemy im wyłącznie parametry, podnosimy znaczenie “rzadkich przypadków, o niezwykłym umiejscowieniu”, tak jakby chory człowiek był tylko przypadkiem.
Wbrew niektórym obiegowym poglądom polska medycyna nie jest w totalnym ekonomicznym kryzysie. Jakkolwiek, generalnie, materialna sytuacja ochrony zdrowia jest daleka od jakiejś tam “średniej”, to aparatury diagnostycznej i leczniczej, nawet tej z najnowszych generacji nie jest tak mało, nawet w niewielkich placówkach leczniczych. Skąd więc choroby polskiej medycyny ?
Dążność do godziwego ‘zycia, chęć dorównywania lepiej sytuowanym, wyzwala wśród pracowników polskiej medycyny, te same ludzkie odruchy, jak w każdym przeciętnym obywatelu naszego kraju. Stąd potknięcia, kryminogenne niekiedy postawy, oddalanie się od treści zawartych w przysiędze Hipokratesa.
Wykruszanie się wzorców godnych naśladowania, zbytnia wiara
w techniczne udoskonalenia medycyny, przy małej bądź żadnej, znajomości, czy chęci poznania ludzkiej psychiki, to dodatkowe objawy choroby, sądzę nie tylko polskiej medycyny.
Czy ten stan sięga swoimi korzeniami w procesy przeddyplomowej edukacji? Pogląd o “biologicznej indoktrynacji” w szkoleniu przyszłych lekarzy jest, jak sądzę, dyskusyjny. Należy poczynić uwagę, że nauczyciele akademiccy zbyt mało podnoszą problemy etyki i deontologii. To duże niedopatrzenie, jedna z podstawowych przyczyn w chorobie polskiej medycyny. Rola jednak nauk podstawowych w procesie dydaktycznym w medycznej szkole wyższej jest bezsporna. Bez tego elementu trudno zrozumieć cokolwiek w nowoczesnej klinicznej medycynie. A jeśli się tego nie wie, trudno zaplanować odpowiednie postępowanie diagnostyczne i stosowne leczenie. Większość nowoczesnych naukowych rozważań dotyczących np. procesów nowotworowych czy przewlekłych zapalnych opiera się o podstawy biologii molekularnej. Pomijanie
26

tego faktu to zdecydowany krok wstecz. Poznanie podstaw tych procesów na studiach medycznych, w oparciu o biologię, biofizykę, biochemię, fizjologię, to możliwość startu nie tylko do naukowych pracowni, ale teź do sal chorych.
Z pewnym zrozumieniem zasad kształcenia lekarzy, ekonomicznej
sytuacji polskiej medycyny, należy działać na rzecz takiego ukształtowania absolwenta wyższej uczelni medycznej, aby nie stanowił on tylko osoby z dyplomem. Winien on być też człowiekiem w pełni odpowiedzialnym za to co
czyni, gdyż na wyniki jego poczynań oczekuje inny człowiek – jego pacjent.